sobota, 17 maja 2014

Rozdział 4

Rozdział 4
Faith's POV
Sytuacje z Van i jej szklanką u Chels uznałam za nie ważną. Porozmawiałyśmy jeszcze chwile, starałyśmy się coś wyjaśnić, chociaż nasze pytania były niezliczone. Na przykład: Kto to? O co chodzi z tą datą? Czy mamy się tym przejmować? Akurat na ostatnie pytanie dostałyśmy odpowiedź dość szybko. Do Liv dotarł SMS o treści: "mam cie ". Był z prywatnego numeru, wiec nie mogłyśmy zbadać kto to wysłał. Ale na pewno nie był to ktoś inny niż któryś z tych tajemniczych chłopaków. Przynajmniej tak nam się zdaje. Postanowiłyśmy zostawic wiadomość i najwyżej poczekać na inne znaki. A co do numerów z każdym dniem zmienia się jedna cyfra, a my widzimy je w różnych miejscach, jak na bliboardach albo na znakach.
Następny dzień był kolejnym nudnym dzień w szkole. Kilka może nie najbardziej zadowalających ocen, których nie mam zamiaru pokazywać rodzicom, oraz wyjątkowo nudne lekcje.
- Co teraz mamy? - spytałam znużonym głosem Olivie.
- Okienko, czyli możemy iść na lunch.Oby było coś innego niż spaghetti albo kanapki z sałatą, bo nimi już rzygam.  - odpowiedziała mi takim samym tonem.
Skierowałyśmy się na stołówkę, w której były może z 3 klasy. Jak na godzinę, było ich tam mało. Ustawiłyśmy się w kolejkę z tackami, wybierając co chcemy. Ja miałam ochotę na sałatkę i sok pomarańczowy. Wzięłam to co chciałam i zostawiłam pieniądze na ladzie, które po chwili zniknęły pod ręką kucharki. Usiadłyśmy przy jednym ze stolików i zaczęłyśmy zajadać się drugim śniadaniem. Rozmyślając nad pomysłem mojego nowego obrazu, którego miałam w planach namalować, nieświadomie wbiłam wzrok w jeden punkt. Przypadkiem była to jedna z typowych modniś z naszej szkoły. Kiedy miałam na myśli jeden kolorów, którego miałam użyć do pomalowania twarzy, niespodziewanie dziewczyna przewróciła się rozlewając na siebie kawę i tym samym przyciągając uwagę wszystkich obecnych na sali. O mało nie wybuchnęłam śmiechem, gdyż nie przepadałam za nią osobiście. Szybko zatkałam usta rękoma, ale niestety to zauważyła. Szybkim krokiem w swoich różowych szpileczkach podbiegła do mnie i powiedziała piskliwym głosem, który doprowadzał mnie do szału:
- To przez ciebie.
- Jakim cudem? - powiedziałam kompletnie obojętna.
- Przecie widziałam jak się na mnie gapiłaś. Na pewno coś mi podstawiłaś pod nogi i czekałaś aż się wywalę, nie udawaj.
- Tak, dokładnie, połamałam ci twoje obcasy oraz przewiesiłam sznurek przez całą stołówkę i tylko czekałam, żeby cie upokorzyć. Masz w bani nawalone. - powiedziałam wykonując gest "pukania się w czółko".
- Ale zabawne. Zobaczysz, jakoś się odegram. - powiedziała i odeszła.
Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam się z powrotem do dziewczyn.
- Nieźle, odegra się za twoje nicnierobienie. - zachichotała Van.
- No, już to widzę. - odpowiedziała Chels.

Niall's POV
Chyba jako jedyny nie byłem znudzony naszą "misją". Nie wiem czemu. Zawsze kochałem takie rzeczy. Więc, ja miałem zająć się niewysoką brunetką. Nie ukrywałem, była ładna. Ale nie będe jak Harry i nie będe tak zdesperowany. Teraz musimy trochę go "ogranąć". Nie może poznać jej za szybko, zepsuje wszystko. Wracając, zdaję mi się, że obserwowanie mojej nowej koleżanki - Liv, będzie trudne.
Nawet nie wiem czemu, tak po prostu. Przeczucie, albo instynkt. Co za różnica. "Żyje" już tyle lat, że nie mam potrzeby odróżniania tego. Nieśmiertelność nie jest taka fajna jak się wydaje. Fakt,żyjesz wiecznie i inne sprawy, ale widzisz jak twoi bliscy umierają. Albo proszą Cię o przemienienie w to "coś". To boli. Chyba można powiedzieć, że jestem "tym najwrażliwszym". Zayn jest taki beztroski, lubie to w nim. Lou jest
opanowany, Liam szarmancki, a Harry... Porywczy. Spędzałem kolejny, w sumie słoneczny dzień w naszej dzielnicy. Wszystko za oknem było takie monotonne. Potrzebowałem się trochę rozerwać, ale nie miałem pojęcia co zrobić. Teoretycznie nie powinienem wyjeżdżać z miasta, bo misja i przeznaczenie. Trochę zawiedziony wyszedłem na ulicę. Myślałem gdzie mogę iść, nic nie wymyśliłem, więc wybrałem drogę przed siebie. Gdy szedłem zatrzymał mnie jakiś chłopak. Tym chłopakiem okazał się być Anthony. Poznałem go w 1680 roku, gdy przybył do Nowego Jorku. Wtedy byłem tam akurat, żeby oderwać się od Londynu. Tony powiedział, że łowca wampirów jest w mieście. Podobno jest jednym z rodu Corneliusów. Przybyli oni w 1720 roku właśnie z Nowego Jorku. Byli prawdopodobnie najlepszymi łowcami. Wiedziałem,że
będą kłopoty. Możliwe,że tak szybko jak się tylko o tym dowiedziałem,tak szybko powinienem zawiadomić o tym chłopaków. Jednak wolałem sam trochę "poszpiegować",jakkolwiek to brzmi. Oczywiście nie dowiedziałem się za dużo. Wróciłem do naszego domu i opowiedziałem Liamowi, o wszystkim. Nie wyglądał na przejętego, co mnie bardzo zdziwiło
________________
no to chyba tyle,wybaczcie,ze krotki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz